Po trwających praktycznie tydzień wyborach (głosować można było wcześniej: od poniedziałku do czwartku) znamy wyniki wyborów do Sejmu Republiki Litewskiej, które były wyznaczone na 11 października 2020 r. Wiadome są wyniki głosowania, ale konstrukcja litewskiego systemu wyborczego powoduje, że na razie wiemy kto zajmie nieco ponad połowę miejsc w nowym Sejmie. O pozostałych rozstrzygnie druga tura – 25 października. W centrum uwagi są więc ciągle politycy, ale warto też spojrzeć na wyborców.

W głosowaniu wzięło udział 47 proc. uprawnionych. Biorąc pod uwagę czynnik pandemii, trudno oceniać, czy to dużo, czy mało. Z pewnością jednak można powiedzieć, że część wyborców się zmobilizowała, o czym świadczyły długie kolejki do punktów głosowania, do których czekało się na dworze. Dopisała też aktywność wyborców mieszkających zagranicą. Po raz pierwszy powołano specjalny okręg dla diaspory (nazwany okręgiem Litwinów na Świecie) i głosy oddało w nim ponad 30 tys. wyborców. Taka mobilizacja oznacza, że Litwa (tak jak zawsze miała) ma spory zasób w postaci emigrantów (a i w kampanii wyborczej przycichło biadanie na ogromną skalę wyjazdów na stałe z kraju).

Jak się okazało, w grze o połowę miejsc w Sejmie wygrali chadecy (Związek Ojczyźniany), z przyzwyczajenia przez wielu obserwatorów nazywani konserwatystami (zgodnie z wcześniejszą nazwą partii). Już teraz są pewni 24 miejsc w sejmie (w tym – jednego z okręgu jednomandatowego). Związek Ojczyźniany jest od 2012 roku w opozycji. Do nowego sejmu wejdą też przedstawiciele dwóch partii liberalnych w licznie czternastu. W czerwcu zeszego roku z partii liberalnej odeszła część działaczy, by założyć własną – Partię Wolności. W I turze wyborów Partia Wolności zdobyła 8 miejsc - więcej niż Ruch Liberalny (6 miejsc), z którego półtora roku wcześniej odeszli jej działacze. Obserwatorzy zwracają uwagę, że Partia Wolności na swój sukces ciężko zapracowała, odwiedzając obszary leżące poza wielkimi miastami  (gdzie liberałowie nigdy nie liczyli na zbyt wiele) oraz aktywnie prowadząc kampanię w mediach społecznościowych (co inne partie nieco przespały). Znaczący wydaje się fakt, że a czele obu partii liberalnych stoją kobiety, odpowiednio: Aušrinė Armonaitė i Viktorija Čmilytė-Nielsen.

W nowym sejmie nie „zmieściły się” za to dwie partie socjaldemokratyczne (powstały z jednej w wyniku rozpadu w 2017 r.), których przedstawiciele byli w nim dotychczas reprezentowani. Ośmiu posłów wprowadziła na razie Litewska Partia Socjaldemokratyczna (Lietuvos socialdemokratų partija), która w 2017 r. odeszła z koalicji zdominowanej przez Związek Chłopów i Zielonych. Ci jej członkowie, którzy postanowili pozostać w koalicji, założyli nową partię – Litewską Socjaldemokratyczną Partię Pracy (LSDDP, Lietuvos socialdemokratų darbo partija), która w tych wyborach nie przekroczyła progu 5 proc.

Słaby wynik socjaldemokratów, sukces liberałów i chadeckiego Związku Ojczyźnianego (po dokonanej w ostatnich latach „liberalizacji” tej partii, dokonanej pod przewodnictwem młodego Landsbergisa), może wskazywać na swoiste „przyczajenie” części elektoratu, która jest raczej liberalna. Znakiem wychylenia liberalnego w społeczeństwie litewskim jest fakt, że do gry nie zostały dopuszczone partie o radykalnym przekazie aksjologicznym (chrześcijańskim, narodowym, obyczajowym), choć zdawałoby się, że na scenie po prawej stronie zliberalizowanych konserwatystów przemianowanych na chadeków zrobiło się wolne miejsce.

Nie chodzi jednak raczej o liberalizm w sensie ideologicznym. Najliczniej głosowali czterdziesto- i pięćdziesięciolatkowie, czyli przedstawiciele stosunkowo najbardziej stabilnego ekonomicznie pokolenia, którym pewnie mniej zależy na dostępie do marihuany i prawie do związków jednopłciowych (co postuluje Partia Wolności). Mogą się jednak obawiać, że obecny premier Saulius Skvernelis i jego partia skutecznie sięgną do kieszeni podatników, by realizować doraźne cele polityki społecznej (jego pomysł 13 emerytury jest na agendzie).Tak rozumiany, socjalny kierunek otwarcie deklaruje też prezydent Gitanas Nausėda. Powyborcze badania opinii publicznej pokażą zapewne, ile mogło być „przyczajonych” wyborców którzy, nie chcąc się dzielić własnym dobrobytem (a w każdym razie – nie na warunkach proponowanych przez Związek Chłopów i Zielonych), zostają wyborczymi liberałami.

W pierwszej turze Związek Chłopów i Zielonych, po czterech latach u władzy, zajął drugie miejsce i już ma zapewnionych 16 miejsc w sejmie. Ma szanse na stworzenie nowej koalicji. Zależą od wyniku wyborów w okręgach jednomandatowych. W 26 z nich „chłopi” spotkają się ze zwycięzcami I tury – kl chadekami. Wydaje się, że za niepowodzenia i korupcyjne wpadki wyborcy rozliczyli nie Chłopów i Zielonych, ale raczej ich koalicjantów, bo „pod kreską” znalazła się nie tylko Litewska Socjaldemokratyczna Partia Pracy, ale też drugi partner koalicji – Akcja Wyborcza Polaków na Litwie-Związek Chrześcijańskich Rodzin (AWPL-ZChR).

Obserwatorzy przewidywali, że (wbrew sondażom) AWPL-ZChR „jak zwykle” przeskoczy próg 5 proc., a lider partii – Waldemar Tomaszewski liczył na „bardzo wierny elektorat” (jak sam się wyraził) swojego ugrupowania. AWPL-ZChR mogły zaszkodzić deklaracje prołukaszenkowskie jej posłów. Partia z przymiotnikiem „polski” w nazwie nieco straciła, bo wyborcy, którzy chcieli głosować na etnicznych Polaków z szansą na wejście do Sejmu, mieli do wyboru inne listy (Evelina Dobrovolska startowała z Partii Wolności, Robert Duchnevič – z listy socjaldemokratów). Za to akcja społeczna pod wymownym tytułem „Pożegnanie z Woldemortem” (Atsisveikinimas su Voldemortu) skierowana przeciwko liderowi AWPL-ZChR, a moderowana przez aktywnego społecznie dziennikarza – Andriusa Tapinasa, mogła przynieść nawet skutek odwrotny od zamierzonego. Tomaszewski już wielokrotnie był bowiem „demaskowany” jako polityk działający na korzyść Kremla, a jego wyborcom dotychczas to nie przeszkadzało.

Jeżeli trafna jest teza o rosnącym zasobie liberalnym w litewskim społeczeństwie, to dotyczy ona także przedstawicieli mniejszości. Archaiczne gestykulacje w rodzaju retoryki anty-LGBT, jaką uprawia AWPL-ZChR, czy msza w intencji zwycięstwa wyborczego, którą „zakupiła” (jak mówią na Wileńszczyźnie) przed wyborami partia Tomaszewskiego w wileńskim kościele Św. Ducha mogły być (przynajmniej w wymiarze doczesnym) przeciwskuteczne. Liberalizacja oznacza również odejście od zasady głosowania z klucza etnicznego „na swoich”. Działa on dobrze przy założeniu wyrazistego konfliktu większość-mniejszość, a ten przestał być wyrazisty nie tylko w codziennym doświadczeniu wyborców, ale też w polityce.

O tym świadczy lepszy niż w 2016 r. wynik i trzecie miejsce w I turze Partii Pracy, przewodzonej przez Wiktora Uspaskicha. Wprowadzi ona 9 posłów, ale w II turze ma szansę tylko na kolejnych dwóch. Przy całym skomplikowaniu układanki wyborczej, która wyklaruje się dopiero po 25 października, sytuacja Partii Pracy jest dość jasna: może być tylko wyraźnie słabszym koalicjantem. Tak zdają się ją definiować także liderzy partii deklarując, że w każdej koalicji dobrze, ale w opozycji – najlepiej.

dr Katarzyna Korzeniewska