Wydawało się, że midterm to idealna okazja dla Republikanów by utrudnić funkcjonowanie administracji Prezydenta Joe Bidena. Wybory w środku kadencji Prezydenta, to zawsze jest sprawdzian dla urzędującej głowy państwa.

W 2014 r., za kadencji Baracka Obamy Demokraci stracili stan posiadania w obu izbach Kongresu, w 2018 r. z kolei Republikanie musieli zmniejszyć swoją liczebność w Izbie Reprezentantów z 241 do 201 reprezentantów, czyli aż o 40 mandatów. Przed tymi wyborami, większość sondaży wskazywała na zwycięstwo Republikanów. Pogarszająca się sytuacja ekonomiczna Amerykanów miała być motorem napędowym do zmian, na której mieli skorzystać właśnie oni. I mimo tego, że wygrali w Izbie Reprezentantów, to jednak w Senacie nie uzyskali większości, co spowodowało duży zawód i szukanie winnego, którym według wielu był Donald Trump.

Zanim przejdę do omawiania tegorocznego midterm, warto pochylić się nad samą istotą obu izb Kongresu USA. W Izbie Reprezentantów zasiada 435 kongresmenów, którzy wybierani są na 2 letnią kadencję w jednomandatowych okręgach wyborczych. Jeśli chodzi o izbę wyższą – Senat, w jego skład wchodzi po 2 senatorów z każdego stanu (stan to jeden okręg wyborczy), czyli składa się ze 100 członków. Senat formalnie nie ma kadencji, jednak senatorzy już takową posiadają i trwa ona 6 lat. Natomiast co 2 lata dochodzi do wymiany 1/3 jego składu. Kongres amerykański posiada oczywiście władzę ustawodawczą na poziomie federalnym. W USA panuje model bikameralizmu symetrycznego, czyli żadna z izb nie przewyższa drugiej pod względem swoich uprawnień. Kongres posiada kilka tzw. mechanizmów hamujących wymierzonych przeciwko prezydentowi. Władza ustawodawcza: jako jedyna może nakładać podatki, zezwala na wydatkowanie środków z budżetu federalnego, ma prawo także powołać komisje dochodzeniowe obu izb, które mogą przesłuchać administrację prezydencką oraz zażądać od niej dokumentów i raportów. Oprócz tego Senat ma prawo do zatwierdzania nominacji prezydenckich i traktatów. Istnieje jeszcze słynna procedura impeachmentu[1]. Widać więc, że są to poważne uprawnienia, które skutecznie mogą opóźnić wprowadzenie pewnych reform przez głowę państwa. Warto jeszcze pamiętać o ciekawym mechanizmie jakim jest filibuster, czyli obstrukcji parlamentarnej. Regulamin Senatu nie zakłada ograniczenia czasowego, jeśli chodzi o wnioski i przemówienia. W związku z tym jeden senator może paraliżować prace całej izby, żeby przejść dalej potrzebne jest przeprowadzenie procedury cloture, czyli zamknięcia debaty, do której potrzebna jest większość 3/5, czyli 60 głosów[2].

Według badań, najważniejszymi kwestiami dla Amerykanów w tych wyborach były: inflacja, aborcja, imigracja, przestępczość oraz dostęp do broni.

Inflacja, mimo, że spada i obecnie wynosi 7,7% była głównym czynnikiem do mobilizacji, zwłaszcza wśród wyborców Republikanów. Nie ma w tym nic dziwnego, kwestie ekonomiczne, czyli te, które bezpośrednio oddziałują na wyborcę, powodują, że ten bardziej niż zazwyczaj chce doprowadzić do zmiany władzy. Żeby inflacje zdławić, zdecydowano się na podniesienie stóp procentowych (co jest całkowicie naturalne), co również nie spodobało się wyborcom.

Jednak wśród zwolenników Demokratów prawie tak samo ważne jak inflacja była kwestia aborcji, czyli sprawa o charakterze światopoglądowym. Nie jest zaskoczeniem, że wyborcy Demokratów, którzy są statystycznie młodsi oraz zamieszkują w większości duże miasta są za liberalizacją prawa do aborcji.

Kryzys związany z imigrantami, dotyka USA już od dłuższego czasu i to również jest istotna kwestia dla elektoratu. Jeśli chodzi o dostęp do broni, to ta kwestia była poruszana głownie przez wyborców Demokratów. Oprócz wyżej wymienionych czynników, wpływ na decyzję wyborcy miało także podejście Stanów do wsparcia Ukrainy. Lider Republikanów w Kongresie Kevin McCarthy zapowiedział możliwe zmniejszenie ilości pieniędzy wysyłanej Ukrainie.

Biorąc powyższe kwestie i problemy jakie one za sobą ciągną, spodziewano się zwycięstwa Republikanów zarówno w Izbie Reprezentantów jak i w Senacie. Mówiono o czerwonej fali, która zaleje Amerykę, o wielkiej przegranej Bidena, który doprowadził kraj do tragicznej sytuacji. Tak wynik wyborów prognozował serwis FiveThirtyEight. Według tego modelu Republikanie powinni zwyciężyć w obu izbach Kongresu. Sukces w Izbie Reprezentantów był niemal pewny – na 100 symulacji aż w 84 wygrywają właśnie oni, natomiast w izbie wyższej w większości prób także wygrywają Republikanie, jednak w tym przypadku różnica jest znacznie mniejsza, ponieważ na 100 prób wygrywają już tylko w 59[3]. Taki rezultat wyborów przewidywały największe amerykańskie media. Więc nadzieje Republikanów na wygraną oraz mowa o czerwonej fali, która ma zalać USA, wcale nie były bezpodstawne. Jednak midterm potoczyło się inaczej, scenariusz przedwyborczy się nie sprawdził, z czego powody do radości mają dziś Demokraci.

Wprawdzie liczone są jeszcze głosy na kandydatów startujących do Izby Reprezentantów, to już teraz można stwierdzić, że wygrali w niej Republikanie, którzy na ten moment uzyskali magiczną liczbę 218 mandatów, potrzebną do posiadania większości. Spikerem izby zostanie najprawdopodobniej Kevin McCarthy, który zdobył nominację Republikanów. Zastąpi on więc na tym stanowisku Nancy Pelosi. Jeśliby spojrzeć na mapę Stanów ukazującą wyniki do Izby Reprezentantów, to niemal cała jest ona czerwona. Powierzchowna przewaga Republikanów jest więc mocno widoczna. Jednak trzeba pamiętać, że to nie „teren” głosuje, a ludzie. Wyborcy Republikanów skupiają się w zachodnim i wschodnim wybrzeżu, są to duże skupiska miejskie. Jedyną wioską galów otoczoną czerwienią pozostaje od kilkunastu lat Nowy Meksyk. Pełnych wyników do Senatu również nie ma, do drugiej tury 6 grudnia dojdzie w Georgii, gdzie żaden z kandydatów nie uzyskał ponad 50% głosów. Jednak również w tym przypadku można wskazać zwycięzcę. Demokraci już mają 50 mandatów, a trzeba pamiętać, że prawo głosu w Senacie ma Wiceprezydent USA – Kamala Harris, która w przypadku remisu zagwarantuję większość swojemu ugrupowaniu.

W wyborach gubernatorskich doszło do kilku ciekawych rezultatów. W Maryland po raz pierwszy w historii zwyciężył czarnoskóry kandydat – Wes Moore (D), w Massachusetss natomiast na tym stanowisku również po raz pierwszy zasiądzie homoseksualna kobieta – Maura Healey (D).  Chuck Schummer, lider Demokratów w Senacie w takich słowach skomentował wybory: „trzy rzeczy pomogły nam utrzymać w Senacie większość, po pierwsze wspaniali kandydaci, po drugie nasz program i nasze osiągnięcia, a po trzecie Amerykanie, którzy odrzucili antydemokratycznych, republikańskich ekstremistów” z kolei prezydent USA Joe Biden powiedział: „nie jestem zaskoczony tymi wynikami, choć oczywiście bardzo się cieszę, to po prostu odzwierciedlenie jakości naszych kandydatów, którzy przedstawili spójny program jestem zadowolony…” - . Po stronie Demokratów panuje więc radość i zadowolenie, ich przeciwnicy polityczni są natomiast w gorszych nastrojach. Rozczarowujący wynik Republikanów wzmógł pytania, kto za taki rezultat jest odpowiedzialny. Republikanie winą obarczają głownie Donalda Trumpa jak i lidera Republikanów w senacie, Mitcha McConnella. Gubernator stanu Maryland, jako winowajcę wskazał na Trumpa i zarzucił mu, że to już trzecie wybory z rzędu przegrane za sprawą byłego prezydenta. Z kolei były doradca Trumpa Stephen Miller odpowiedzialnością za wynik obarczył McConnella. Donald Trump nie zamierza się jednak uznać za winnego, w dzień wyborów stwierdził w znany dla siebie sposób, że „Jeśli zwyciężą, to będzie w pełni moja zasługa. Jeśli przegrają, nie można mnie za to winić”. Wydaję się jednak, że parę wyników Trump musi „wziąć na klatę” między innymi Pensylwanie, gdzie popierany przez niego Mehmet Oz przegrał z Johnem Fettermanem, który miał utrudnione prowadzenie kampanii, ze względu na udar. Kandydaci popierani przez Trumpa przegrali także w New Hampshire, w Arizonie oraz w Nevadzie. Tymczasem w Partii Republikańskiej wyrasta mu solidny przeciwnik. Mam na myśli gubernatora Florydy Rona DeSantisa, który z łatwością wygrał swoje wybory i najprawdopodobniej będzie startował w prawyborach na prezydenta, a przeciwko niemu Trump, który już przekazał, że będzie się ubiegał o stanowisko głowy państwa w 2024 r.

            Wyniki wyborów spowodowały wzrost poparcia u Joe Bidena, który jest głównym kandydatem wśród Demokratów o ponowne ubieganie się o urząd Prezydenta. Donald Trump z kolei dużo stracił, nie wiadomo, czy uda mu się wygrać w prawyborach w własnej partii. Demokraci pokazali, że nią tacy słabi jak wielu twierdziło i mimo to, że midterm zwykle przynosi porażkę stronie rządzącej, to w tym przypadku ta skutecznie się obroniła, utrzymując większość w Senacie. Republikanie muszą zastanowić się czy stawiać na radykalnego Trumpa, który od kilku lat przynosi im same porażki, czy poprzeć obiecującego DeSantisa.

                              Szymon Stępiński-Nawrot



[1] Impeachment – postawienie w stan oskarżenia. Szczególny rodzaj postępowania karnego przeciwko funkcjonariuszowi publicznemu oskarżonemu o naruszenie konstytucji lub poważne przestępstwo.

[2] D.Stolicki, System polityczny Stanów Zjednoczonych Ameryki, w: Systemy polityczne, Podręcznik akademicki, M. Bankowicz, B. Kosowska-Gąstoł (red.), Kraków: Uniwersytet Jagielloński 2020, str 72-79.

[3] https://projects.fivethirtyeight.com/2022-election-forecast/ dostęp: 17.11.2022 r.