Lionel Shriver dla The Spectator opowiada: Zawsze było mi szkoda mojego ojca, który jako prezes nieustannie ograniczonej środkami instytucji nauczania, musiał ciągle błagać sponsorów o dotacje. Za jego kadencji rozmyślałam, jak o wiele lepiej byłoby być powszechnie uznawanym sponsorem, który tylko rozdaje swoje pieniądze. Jednakże, jak dowiedzieli się zarządcy australijskiego „Ramsay’s Centre for Western Education”, nie zawsze jest łatwo szafować pieniędzmi.

Autorka objaśnia: Założone z 3 miliardowej spuścizny po magnacie prywatnej opieki zdrowotnej Paulu Ramsayu centrum, zostało powołane w celu odnowy więdnących na australijskich uniwersytetach nauk humanistycznych. W okresie ośmiu lat, zarząd Ramsay’a planował rozdysponować 150 milionów dolarów pomiędzy trzy instytucje. Każdy uniwersytet miał otrzymać dofinansowanie na dziesięciu nowych pracowników naukowych oraz na co najmniej 30 stypendiów o wartości 25 000 - 30 000 dolarów każde. Nowe studia licencjackie miały być prowadzone w małych grupach zajęciowych zamiast rozpowszechnionych w Australii wykładach. Lionel Shriver pyta więc: Co mogło pójść nie tak?

Prędko odpowiada, że bardzo dużo z powodu atmosfery polityczno-kulturowej w Australii, która jak reszta krajów Wspólnoty Narodów jest politycznie poprawna do bólu.

Autorka za przykład podaje Australijski Uniwersytet Narodowy (ANU), który był pierwszy w kolejce po pieniądze Ramsay’a i pierwszym, który z nich zrezygnował, rzekomo z powodu obaw o utratę niezależności. Przypuszcza ona iż, bardziej prawdopodobne jest to, że ANU skapitulowało przed gniewem studentów i pracowników naukowych. Każdy kierunek związany z cywilizacją zachodnią został - jej zdaniem - oczerniony mianem promotora „ideologii radykalnie konserwatywnej” i rasizmu.

Dalej czytamy, że Uniwersytet w Sydney poszedł śladami ANU, a setka pracowników naukowych podpisywała „listy otwarte”, sprzeciwiające się rzekomej reprezentacji przez program „idei europejskiego suprematyzmu”. Autorka argumentuje, że taka postawa prowadzi do równie słabego dofinansowania każdej nauki humanistycznej.

Kontynuując swój wywód autorka przytacza pełne wrzasków spotkanie ze społecznością akademicką w sprawie oburzającej oferty 50 milionów dolarów, gdy jeden doktorant zadeklarował, że Centrum jest: „strukturalnie, instytucyjnie, moralnie i epistemicznie brutalne wobec innych nauk”. Przewodniczący samorządu studentów obawiał się z kolei, że kierunek „wznieci idee imperializmu”, co autorka uznaje za bardzo przesadzone. Przytacza też moment po tragicznej strzelaninie w Christchurch w Nowej Zelandii, gdy pewien australijski dziennikarz stwierdził, że: „Program Ramsaya utwierdza światopogląd stojący za piątkową masakrą”. Lionel Shriver z nutką sarkazmu kwituje: Wiele innych uniwersytetów także było przerażonych wizją przyjmowania pieniędzy skażonych Platonem.

W dalszej części artykułu z zadowoleniem dodaje, że Uniwersytet w Wollongong, Uniwersytet w Queensland i Australijski Uniwersytet Katolicki ostatecznie wprowadziły studia licencjackie o Zachodniej Cywilizacji przy pomocy dofinansowania Ramsaya.

Zdaniem autorki problem nie jest ograniczony tylko do Australii. „Dekolonizacja programu nauczania” jest bardzo gorącą kwestią np. w Wielkiej Brytanii. Pisarka pyta nas: Czy w celu nie promowania jakichkolwiek roszczeń wobec kultury swoich byłych kolonii, „dekolonizacja programu” nie oznaczałaby zatem wycofania wszelkich tekstów pochodzących z Kenii, Indii i Hondurasu oraz powrotu do samego Dickensa?

W dalszej części artykułu Lionel Shriver wdaje się w polemikę tłumacząc, że to o co lewicowcy walczą w tych czasach to tak naprawdę skolonizowany program nauczania. Ten, który odwraca ideę imperium i zastępuje brytyjskie klasyki tekstami z zagranicy. Argumentuje, że oczekiwalibyśmy od Uniwersytetu w Nairobi uczenia literatury afrykańskiej, a od środkowoamerykańskich szkół czytania dzieł Gabriela Garcíi Márqueza. Dlaczego więc Europejczycy i ich diaspora nie powinni nauczać o europejskiej literaturze?

Zdaniem Lionel Shriver studia nad danym zagadnieniem nie oznaczają bezkrytycznego podejścia do niego. W kontekście wszystkich kultur racjonalnym jest wyrzucanie tego co złe, a zostawianie tego co dobre. Autorka pyta więc, czy to aż takie trudne do zrealizowania, zamiast wylewania szekspirowskiego dziecka razem z kolonialną kąpielą? Tym czym wielu zachodnich studentów uważa, że powinno się obmywać jest wstyd. Jednakże, tak ogromny jest zachodni kanon, od Arystotelesa po Orwella, że dzisiejsi studenci są zawstydzeni swoim własnym dorobkiem kulturowym. Autorka dodaje, że czytanie „wielkich ksiąg” jest bardzo pokornym doświadczeniem.

Konkluzją do jakiej dochodzi Lionel Shriver na łamach The Spectator jest to, że zachodnie klasyki należą do nas wszystkich. Tekst jest bez znaczenia gdy nie ma czytelnika. W pewnym sensie, tekst nie istnieje dopóki ktoś go nie przeczyta, a każdy nowy czytelnik ożywia nawet największą z zakurzonych prac i wskrzesza ją do teraźniejszości. Tym samym, imigrujący do zachodnich krajów powinni mieć możliwość nauki – i pozyskania – tego co przodkowie tych narodów po sobie zostawili. Morałem Lionel Shriver jest twierdzenie, że udostępnianie Eurypidesa studentom każdego pochodzenia nie jest aktem opresji lecz hojności.

Link do artykułu: L. Shriver, The trouble with a ‘decolonised’ curriculum, The Spectator 03.10.2020 r., https://www.spectator.co.uk/article/the-trouble-with-a-decolonised-curriculum

Opracowanie: Dawid Tomczyk