Kryzys uchodźczy to zjawisko, które niemalże stało się synonimem XXI wieku. Jednakże, wydaje się, iż postępująca dehumanizacja tego kryzysu, czyni go niemożliwym do przezwyciężenia. Ponadto, często pejoratywny wydźwięk określenia jakim jest uchodźca, intensyfikuje niechęć do podjęcia debaty na rzecz rozwiązania problemów, które ów kryzys jedocześnie potęguje. Obecnie inny kryzys nawiedził nasze czasy, nasz kraj, a zarazem kontynent. Widmo pandemii, niejako zmieniło dotychczasowe życie w społeczeństwie. Fenomenem nowego kryzysu jest jego bezwzględność. To znaczy, że może i w dużej mierze dotyka wszystkich, bez względu na różniące nas czynniki, bowiem on takowych nie wyróżnia. W obliczu tej pozornej unifikacji, należy zwrócić uwagę na tych, którzy wydają się być w większym jednak stopniu narażeni na jego działanie. Świadomość położenia uchodźców, może stać się impulsem ku zmianie percepcji naszej sytuacji. W konfrontacji z powyższym, zasadnym, a jednocześnie koniecznym jest zasięgnięcie opinii dr Wojciecha Wilka - eksperta ONZ w zakresie zarządzania kryzysowego, a jednocześnie założyciela i aktywnego działacza Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej (PCPM).

 

 

 

Słowem wstępu, trudno jest poruszać temat dotyczący sytuacji uchodźców syryjskich w obozach uchodźczych, gdy tak naprawdę nie wiemy co jest faktyczną ideą tychże obozów. Czy uchodźcy zgłaszają się do nich z własnej woli czy są tam deportowani? Czemu ktoś chciałby dobrowolnie opuścić swój dom? W związku z tym, dlaczego oni decydują się na taki krok?

 

Na Bliskim Wschodzie mamy dwa typy uchodźców, którzy mieszkają w obozach. W szczególności mam na myśli uchodźców syryjskich, aczkolwiek to samo można powiedzieć również o innych narodach. Pierwszą grupą są uchodźcy, postrzegani poprzez pryzmat definicyjny, którzy w naszym rozumieniu jawią się jako osoby, które musiały uciec z domu, z przyczyn takich jak wojna lub prześladowania. I tutaj, bardzo ważnym elementem jest to, że te osoby musiały przekroczyć granicę swojego kraju, zatem musiały wyjść poza ten kraj, bowiem zgodnie z prawem międzynarodowym, tylko wówczas, taka osoba staje się uchodźcą. W przypadku wojny w Syrii, takich obywateli syryjskich, którzy uciekli z kraju, jest przynajmniej 5,5 mln na 21 mln ogółu mieszkańców Syrii wg danych z 2011 r. Stąd 25% ludności Syrii, jest już poza jej granicami. W zależności od tego, w które miejsce się udali, różny odsetek uchodźców mieszka w obozach. Przykładowo, w Jordanii jest to ok. 40%, w Libanie ok. 20%, w Turcji to zdecydowanie mniej niż 20%, podobnie jak w Kurdystanie irackim. Uchodźcy z Syrii dotarli jednocześnie do krajów Unii Europejskiej, gdzie nie mieszkają w obozach dla uchodźców, czyli obozach namiotowych. Są tam lokowani w mieszkaniach. Uchodźcy, jeżeli tylko mają taką możliwość, to nie mieszkają w obozach. Nikt nie chciałby mieszkać pod namiotem kilka lat, tym bardziej, iż zima na Bliskim Wschodzie jest równoznaczna z opadami śniegu w Jordanii oraz Libanie, zaś temperatura oscyluje wokół 0°C. Mieszkanie w takich warunkach w namiotach jest bardzo ciężkie. Dlatego też, wszyscy uchodźcy, którzy mogą, wynajmują mieszkania, co wiąże się z trudnościami w postaci opłaty czynszu. Można zatem dojść do pewnego uproszczenia, które brzmi, iż w obozach mieszkają osoby, niemające innego wyjścia. Są one zazwyczaj najbiedniejszymi spośród uchodźców, których nie stać na wynajem mieszkania. Co więcej, obozy też dzielą się na dwie grupy. Na przykład w Jordanii, Iraku czy w Turcji, są to obozy organizowane przez władzę. Ponadto, w Jordanii i w Iraku obozy te znajdują się pod opieką Wysokiego komisarza Narodów Zjednoczonych do spraw uchodźców, co oznacza, że w tych obozach jest zapewniona opieka medyczna. Są one też w pewnym stopniu rozplanowane, występują odpowiednie odległości pomiędzy namiotami, podział na sektory. Zatem w przypadku kwarantanny, można by oddzielić jeden sektor od drugiego. Z kolei w Libanie, obozy są nieformalne, nieuznawane przez rząd, powstają samorzutnie na różnych polach. W Libanie jest ok 4 tys. tego typu chaotycznych obozów, liczących kilka namiotów, które ciężko niekiedy zlokalizować na mapie. W przypadku dużych obozów dla uchodźców, oczywiście istnieje ryzyko, że jeżeli w nich pojawi się koronawirus, to może on bardzo szybko się rozprzestrzenić. W tej sytuacji, paradoksalnie, takie małe rozrzucone obozy, liczące po kilkadziesiąt rodzin, ograniczają to ryzyko infekcji. Natomiast drugą grupą uchodźców na Bliskim Wschodzie, są uchodźcy wewnętrzni, czyli również osoby, które musiały uciekać, lecz nie przekroczyły granicy swojego kraju. Jest to grupa ok. 6-7 mln obywateli Syrii, zmuszonych do opuszczenia swoich domów, ze względu na wojnę w Syrii. Spośród nich ok 4 mln jest skupionych w północno-wschodniej części Syrii, a przynajmniej milion z nich mieszka w obozach namiotowych. Tam bowiem jest już gorsza sytuacja, ponieważ są to obozy skupiające ogromną liczbę ludzi, na niewielkim obszarze. Są to miejsca wewnątrz granic syryjskich, zatem tamtejszy dostęp pomocy humanitarnej czy próba zapewnienia pomocy medycznej są utrudnione. W tym regionie regularnie są bombardowane szpitale i ośrodki zdrowia, przez co możliwość stworzenia szpitalnych oddziałów intensywnej terapii jest praktycznie niemożliwa. Toteż wspomniane obozy są przeludnione. Tuż przy granicy z Turcją, dokładniej w północno-zachodniej Turcji jest położona gmina Dana, gdzie na jednym kilometrze kwadratowym pól, mieszka pond 3 300 osób. Stąd tutaj mówimy o obozach, rozbitych jeden przy drugim na polach uprawnych i ich mieszkańcach żyjących w strasznych warunkach, w błocie i zimnie, bez odpowiednich urządzeń sanitarnych. W związku z tym, dotarcie do takich miejsc w obliczu koronawirusa będzie katastrofą.

 

Bazując na Pana wypowiedzi, to niemalże pewnym jest, że strategia walki z kronawirusem przyjęta przez państwa europejskie i nie tylko, polegająca na społecznej izolacji, jest wręcz nierealna w przeludnionych obozach. Zatem, w momencie, kiedy pandemia dotrze do obozów uchodźczych, czy to nie jest równoznaczne z klęską osób w nich przebywających? Jak teraz ta sytuacja wygląda?

 

Tak, izolacja w świecie jest bardzo trudna. Tym bardziej, jeżeli wirus dotrze do obozu to rozprzestrzenienie się go może nastąpić bardzo szybko. Pamiętajmy, że koronawirus jest jednym z najbardziej zaraźliwych wirusów, które istnieją i jedna osoba, może zarazić nawet 5-6 innych. Natomiast, w przypadku dużych obozów dla uchodźców, jeszcze istnieje cień szansy w tym, że obozy podzielone na sektory, w obrębie których uchodźcy się przemieszczają, będą skłonni ograniczyć kontakty jedynie do tych wydzielonych zamieszkanych stref. W Libanie, gdzie jest bardzo dużo, ok. 4 tys. małych obozów, liczących 20-30 namiotów, ich mieszkańcy próbują ograniczać swoje kontakty ze światem zewnętrznym, aby na teren takiego obozu, nie dopuścić kogoś, kto byłby zarażony. Społeczność międzynarodowa, w bardzo szybkim tempie, próbuje budować izolację dla tych, którzy mogliby mieć ewentualny kontakt z osobami zarażonymi. Takie centra powstają także wewnątrz Syrii. Fundacja PCPM na początku marca, wysłała do Syrii, konwój z 52 domami modułowymi, które zostały już postawione, po uzgodnieniu oraz w koordynacji z ONZ, jako centrum kwarantanny dla osób zakażonych koronawirusem. Także, tego typu działania są podejmowane, ale te miejsca zapewne się bardzo szybko wypełnią i ciężko powiedzieć, co dalej.

 

Natomiast, odpowiadając na drugie pytanie, to dopiero najbliższy czas pokaże, jak wygląda stopień zachorowalności, a jednocześnie stopień śmiertelności koronawirusa w różnego rodzaju populacjach. Dlatego, że te dane, które my widzimy w Europie, mogą, ale nie muszą mieć przełożenia na populację w innych krajach. Przykładowo, średnia wieku osób, które zmarły na koronawirusa we Włoszech, to było ok. 80 lat. Bowiem zmarły głównie osoby w podeszłym wieku. W krajach afrykańskich czy w wielu krajach Bliskiego Wschodu, długość życia jest dużo krótsza, a tych osób w wieku podeszłym, w szczególności tak obciążonych chorobami przewlekłymi jak Europejczycy, korzystający z bardzo dobrego systemu opieki medycznej, jest mniej. Toteż potencjalnie, mieszkańcy tych krajów mogą mieć lepsze możliwości przeciwstawienia się temu wirusowi. Z drugiej strony, najnowsze badania Światowej Organizacji Zdrowia, z którą PCPM ściśle współpracuje, wskazują na to, że jedną z głównych przyczyn zgonu w obliczu koronawirusa, są zakrzepy krwi, które tworzą się zwłaszcza wśród osób hospitalizowanych. Ludność krajów europejskich ma czterokrotnie większą tendencję do tworzenia się zakrzepów, aniżeli na przykład Chińczycy. To po części może tłumaczyć, dlaczego śmiertelność na tę chorobę jest dużo większa w Europie niż w krajach azjatyckich. Dodatkowo, nie wiemy jeszcze czy takie czynniki jak temperatura, nasłonecznienie lub wilgotność powietrza, mają wpływ na osłabienie bądź nasilenie wpływu koronawirusa, a przy tym na jego oddziaływanie na organizm. W przypadku wirusa grypy, istnieje wyraźne powiązanie, polegające na tym, że im wyższa temperatura, tym większe prawdopodobieństwo zwalczenia ów wirusa. Zaś w krajach takich jak Brazylia czy Indie, ten wirus się niesamowicie szybko rozprzestrzenia. Na ten moment, nie ma ostatecznych informacji na temat śmiertelności, powodowanej koronawirusem. Ich pozyskanie będzie możliwe, dopiero po porównaniu wskaźników śmiertelności w szerszych populacjach czy w obozach dla uchodźców wobec średniej wieloletniej za dany miesiąc danego roku. Toteż strategia jest wykorzystywana w krajach Zachodu oraz w dużych miastach. Na przykład, w Nowym Jorku porównywana jest ilość zgonów w kwietniu bądź w marcu tego roku wobec wieloletniej średniej zgonów w marcu czy w kwietniu. Wówczas widać wyraźny wzrost śmiertelności o parę punktów procentowych. Jednak w tym wzroście są nie tylko osoby, które były chore na COVID-19, ale także osoby, które nie mogły skorzystać z pomocy medycznej, gdyż system ochrony zdrowia był przeludniony ze względu na epidemię koronawirusa. Mówimy tutaj więc o dwóch typach ofiar, z jednej strony o ofiarach bezpośrednich wirusa, z drugiej o ofiarach, które na wskutek zdominowanego systemu ochrony zdrowia, nie uzyskały wymaganej pomocy.

 

Kronawirus jest wyjątkowo bezwzględny, dotyka wszystkich. Jednakże czy sytuacja w jakiej znajdują się uchodźcy na Bliskim Wschodzi, jest znacznie bardziej narażona na rozwój tego wirusa? Czy jego eskalacja może być znacznie większa, aniżeli w Europie?

 

To jest bardzo dobre pytanie. Dlatego, że kraje Bliskiego Wschodu różnie sobie radzą z koronawirusem. Z jednej strony, w Jordanii czy Libanie, które paradoksalnie, poprzez wprowadzenie bardzo ostrych rygorów przemieszczania się ludności, w dużym stopniu zatrzymały rozprzestrzenianie się wirusa. W tych dwóch krajach jest po kilkaset osób chorych, jak wskazują statystyki. Po przeciwnej stornie skali, znajduje się Turcja, w której odnotowano prawie 150 tys. zakażeń. Ten kraj ma ogromną liczbę ludności, bowiem 80 mln, jednakże też potężną liczbę zarażonych oraz zgonów. Nie do końca zaś wiadomo, jak sytuacja się klaruje na terytorium Syrii, gdyż oficjalne dane mówią o niewielkiej liczbie zachorowań. Natomiast, mało kto wierzy, że te dane są prawdziwe. Powodem jest fakt, iż ramię w ramię z siłami rządowymi w Syrii, walczą tysiące żołnierzy z Iranu, które były jednym z pierwszych ognisk koronawirusa na Bliskim Wschodzie. Kronawirus poprzez tych irańskich wojowników pojawił się w Syrii dość wcześnie. Co więcej, jak w wielu innych krajach był początkowo bagatelizowany. Minister zdrowia Syrii, w pewnym momencie powiedział, że armia syryjska rozprawiła się z wieloma “zarazkami”, zatem rozprawi się też z koronawirusem. Oczywiście, miał na myśli, iż zarazkami są powstańcy, rebelianci, islamiści, dżihadyści czy terroryści. Koniec końców, Syria wprowadziła bardzo rygorystyczne ograniczenia, jednak dosyć późno, bowiem kiedy w kraju było już kilka tysięcy, jeśli nie kilkadziesiąt tysięcy zachorowań. Nie wiadomo jednak, jak sytuacja wygląda na obszarach północnej i północno-zachodniej Syrii, czyli w miejscach wyłączonych spod kontroli władzy w Damaszku. Wiąże się to z tym, że w tych miejscach jest przeprowadzana bardzo mała liczba testów na koronawirusa i z tego powodu ciężko powiedzieć, jaka jest dokładna liczba zakażonych.

 

Na koniec chciałabym zadać pytanie, może trochę abstrakcyjne. Bowiem, patrząc przez pryzmat, chociażby naszego polskiego społeczeństwa w dobie zagrożenia epidemiologicznego, to wykazało się ono niekwestionowaną odpowiedzialnością. Zatem czy taka wspólna mobilizacja, gdzie celem nie byłoby przezwyciężenie pandemii, lecz właśnie kryzysu uchodźczego, z którym zmagamy się już od wielu lat, jest realna? Być może to idealistyczna wizja, jednak czasy pandemii pokazały, że mimo wszystko potrafimy się zsolidaryzować, bowiem powstało wiele reklam, które zachęcają do pozostania w domu, władze również dynamicznie zareagowały. Czy to nie są wystarczające powody, aby przestać ignorować kryzys uchodźczy i wyjść naprzeciw problemom, które on jednocześnie generuje?

 

Najciekawszą inicjatywą, która była z jednej strony potrzebna, a z drugiej naprawdę dobrze skoordynowana z tym globalnym wyznawaniem jakim jest koronawirus, było wezwanie Sekretarza Generalnego ONZ do ogłoszenia ogólnoświatowego zawieszenia broni, aby kraje mogły skupić się na walce z pandemią. Niestety, to zawieszenie broni, nie zostało literalnie wcielone w życie. Natomiast, rzeczywiście koronawirus doprowadził do zmniejszenia się aktywności wojskowej w wielu krajach świata, w tym Bliskiego Wschodu. Najciekawsze jest to, że kryzys gospodarczy spowodowany koronawirusem, doprowadził do ogromnego zmniejszenia walk w Jemenie, gdzie Arabia Saudyjska ogłosiła zawieszenie broni wobec ruchu Huti. Fakt, że cały czas trwają walki na południu Jemenu, ale są one dużo mniej intensywne niż walka pomiędzy Huti a Arabią Saudyjską. Z drugiej strony na froncie w Syrii, jest dużo mniejsza intensywność walk, co wynika z faktu, iż obie strony walczą z koronawirusem, zmagając się jednocześnie z potężnymi kosztami gospodarczymi, które on generuje. O ile możemy mieć nadzieje na pozytywny wpływ tej sytuacji, to jest on zaledwie krótkoterminowy. Obawiam się, że w perspektywie kolejnych miesięcy i lat, paradoksalnie, pandemia nie pomoże ani uchodźcom, ani migrantom, głównie ze względu, iż stanie się ona przyczyną ogólnoświatowego kryzysu gospodarczego, na skalę nieporównywalną od dziewięćdziesięciu lat. Mamy też do czynienia z nierównomiernym rozłożeniem obciążeń w aspekcie finansowania pomocy humanitarnej. Bowiem kraje wysokorozwinięte, tj. kraje Europy Zachodniej czy Kanada, Australia lub Japonia, płacą o wiele więcej na rzecz pomocy humanitarnej, niż kraje, które również mają pokaźne gospodarki, jak na przykład Indie bądź Chiny. Ponadto te ostatnie kraje, pomocy humanitarnej tej szczególnie niesionej uchodźcom, faktycznie nie finansują. Zatem kryzys gospodarczy, który pochłonie Europę Zachodnią i Amerykę, spowoduje gwałtowne zmniejszenie się finansowania pomocy humanitarnej, co będzie miało katastrofalny wpływ na los uchodźców i migrantów. Może też, stanie się impulsem ku rozpoczęciu dyskusji czy kraje, nazywane mianem potęg gospodarczych takie jak Chiny oraz kraje o stabilnych gospodarkach, czyli Japonia, ale też i Polska, nie powinny na tę pomoc humanitarną więcej przeznaczać. Przykładowo, kraje Europy Zachodniej, zobowiązały się do przeznaczenia na pomoc zagraniczną od 0,33 do 0,7% dochodu narodowego brutto, zaś Polska w zeszłym roku, przeznaczyła na ten cel tylko ok. 0,15%, co dowodzi temu, iż będąc członkiem Unii Europejskiej, płacimy o połowę mniej niż kraje Europy Zachodniej.

 

Zatem, biorąc pod uwagę skutki pandemii, nie odbiją się one pozytywnym echem na Bliskim Wschodzie, a w szczególności wśród tamtejszych uchodźców.

 

Kończąc tę myśl, zgłębiając jednocześnie sprawy polityki międzynarodowej, mamy tutaj do czynienia z krajami, które są bardzo niestabilne wewnętrznie, tj. Liban czy Irak. W przypadku Iraku 80-90% dochodu budżetu irackiego, stanowią dochody ze sprzedaży ropy naftowej. Wówczas, sytuacja na rynku ropy naftowej nie sprzyja zasileniu tego budżetu. Iracki rząd zazwyczaj bilansował swój budżet, gdy baryłka ropy naftowej miała równowartość około 60 USD, zaś obecnie jest ona sprzedawana za 20 USD. W tej sytuacji, kraje takie jak Iran czy kraje Zatoki Perskiej, będą miały ogromne problemy ze sfinansowaniem podstawowych wydatków budżetowych, gdyż po prostu ich wpływy, czerpane z ropy naftowej, są wielokrotnie niższe niż wcześniej, ze względu na niskie ceny oraz dużo niższy popyt na ropę naftową. W przypadku Libanu, mamy do czynienia z potężnym kryzysem gospodarczym, z upadłością banków, kryzysem walutowym i politycznym. Wówczas kraj ten ma bardzo ciężkie miesiące przed sobą. Wojna w Syrii jest w dalszym ciągu niezakończona, co również pogłębia kryzys gospodarczy, a tym samym generuje wzrost poziomu ubóstwa ludności syryjskiej. W związku z tym, ciężko być na chwilę obecną optymistą.

 

Bardzo dziękuję za ten cenny komentarz i sporą dawkę wiedzy, które niewykluczone, że zrodzą zasadne refleksje. Życzę jednocześnie zdrowia, które w ostatnim czasie jest nadrzędną wartością.

 

Dziękuję bardzo.

 

Wywiad przeprowadziła: Monika Kabat - praktykantka RODM Kraków